Jeśli ogrzać serce, to przede wszystkim w Święta. O pewnym nadspodziewanie sympatycznym widowisku.

Bez tytułu

Czy zdarzyło się Wam kiedyś, Kochani Czytelnicy, zostać absolutnie oczarowanym przez … banał? Oto jednym kliknięciem myszki albo naciśnięciem przycisku na pilocie zaglądacie sobie do świata, który nie ma prawa Was zaskoczyć. „To wszystko już było” – myślicie, wzdychając i przewracając oczami na kolejną telewizyjną kliszę… Jednak zostajecie jeszcze chwilkę, znęceni sympatyczną atmosferą, zasłyszanym żartem, a może głosem idola i wtem…. orientujecie się, że przez kilka godzin mięśnie twarzy zdrętwiały Wam od uśmiechów, a w oczach jednak stoją łzy najprawdziwszego wzruszenia…

Jeżeli kiedykolwiek oglądaliście cokolwiek mniej lub bardziej cyklicznie, wiecie zapewne, że w tym specyficzny grudniowym czasie, sięgając po myszkę lub pilot, by poruszać się w świecie świątecznych wydań i epizodów „wszystkiego”, zostajemy niejednokrotnie nakarmieni niejednym łzawym schematem, trochę naiwnym i jednak banalnym obrazem, według którego świat przepełniony jest płatkami puszystego śniegu i ciepłym światłem świec, a wszystkie ludzkie istoty pałają do siebie miłością i gotowe są na milion czułych gestów, nawet jeśli pierwszy raz spotkały się pięć minut temu, tuż przed emisją programu w telewizji śniadaniowej. Zdaje sobie sprawę, że słowa te brzmią nieco ironicznie, by nie powiedzieć szyderczo, jednak warto najpierw mocno stanąć na ziemi, zanim oddamy się we władaniu uczuciom. Tak właśnie, Kochani, uczuciom… Ostatecznie przecież, mimo świadomości pewnych mechanizmów, trochę sarkania na fałsz i naśmiewania się z klisz, wszyscy szukamy odrobiny ciepła i tak bardzo potrzebujemy uwierzyć w to, że ten nasz świat nie jest taki znowu zły. Naprawdę nie ma na to lepszego czasu niż krótkie grudniowe dni i świadomość, że święta tuż, tuż.

Moje własne, prywatne oczarowanie zstąpiło na mnie z nagła podczas oglądania niemieckiego programu rozrywkowego „Sing meinen song”, naturalnie w wersji świątecznej… Widzicie, dziwnymi ścieżkami chadzają czasem stopy fana i w zdecydowanie dziwnych miejscach kończą czasami jego oczy i uszy, skoro oglądanie wspomnianego programu w języku niemieckim, jak najbardziej mi obcym, nie sprawiło mi najmniejszego problemu, ba, sprawiło mi wręcz ogromną przyjemność!

Uczestnicy programu Sing meinen song w komplecie
Uczestnicy programu od lewej: Gentleman, Michael Patrick Kelly, Mark Forster, Alec Völkel, Sascha Vollmer, Lena, Moses Pelham und Stefanie Kloß. Foto: MG RTL D ( źródło zdjęcia: vox.de)

Naturalnie warto wiedzieć, że zanim w ogóle doszło do nagrania świątecznego odcinka specjalnego, jego uczestnicy, w osobach czołowych przedstawicieli niemieckiej sceny muzycznej, wyjechali do Republiki Południowej Afryki, aby nagrać tam osiem regularnych odcinków programu pod szyldem „Sing meinen song”. Główny jego koncept na papierze nie brzmi jakoś rewelacyjnie czy nowatorsko… Ot, jeszcze jeden rozrywkowy show, w którym gwiazdy śpiewają, tańczą, jeżdżą na lodzie czy prezentują inne „talenta” ku uciesze gawiedzi… A jednak, w swoim rodzimym kraju ten fenomen przyciągał przed ekrany telewizorów grubo ponad dwa miliony widzów (jeśli wierzyć cyfrom podawanym na stronach internetowych)… Zatem, przez osiem kolejnych tygodni, siedem niemieckich gwiazd, brało udział w bardzo specyficznym muzycznym konkursie. Każdego tygodnia, jedna z nich stawała się bohaterem odcinka, w którym pozostali artyści, często związani z bardzo różnym gatunkami muzycznymi, wykonywali jej/jego największe przeboje, pozostając jednak w obrębie swojego własnego muzycznego stylu. Zaaranżowane tu przez producentów programu zupełne wymieszanie gatunków i stylów, muzycznych, od reggae, przez country aż po zaangażowany rap, owocuje ostatecznie niezwykle interesującymi aranżacjami muzycznymi i sprawia, że znane utwory muzyczne oglądamy w zupełnie nowym świetle. Ponadto autorzy utworów komentują piosenki, choć nie praktykują krytyki wykonań w żadnej postaci, w zamian za to wybierają oni interpretację własnego przeboju, która najbardziej im się spodobała. Brak tutaj zatem rywalizacji w tradycyjnym wydaniu, zaś w zamian otrzymujemy niebywale miły dla oka koncert wzajemnej życzliwości i podziwu dla własnej pracy, który  choć na jeden wieczór wypełnia ten dziwny celebrycki świat.

Wzruszeni uczestnicy programu "Sing meinen song": Mark Forster, Lena, Alec Volkel
Nawet jeśli niektóre emocje są reżyserowane, a są na pewno, nie trudno o przekonanie, że nabożne skupienie oraz ocierane ukradkiem łzy „kolegów po fachu”, są lepszym wyrazem szacunku i podziwu niż anonimowe głosy, równie anonimowych telewidzów.  
Foto: Markus Hertrich / VOX  (źródło zdjęcia: gala.de)

Prawdziwą gratką dla każdego fana stają się tez naturalnie wypowiedzi każdego z bohaterów odcinka, który, często bardzo barwnie, opowiada o swojej karierze, przełomowych momentach i historii prezentowanych utworów. Przyznaję bez bicia, że ja sama właśnie tak trafiłam w ogóle na ten program, tropiąc ślady Michaela Patricka Kelly’ego, choć prawda jest też taka, że wcześniej oglądałam to widowisko właściwie wyłącznie fragmentarycznie. Apropos fanów… Jeśli wierzyć widzom i ich internetowym komentarzom, wymieszanie wspomnianych elementów, i mnóstwa innych jeszcze drobiazgów, jak choćby zapewnienie gwiazdom wspaniałych instrumentalistów, sprawiło, że przed telewizorem zasiedli nie tylko zagorzali fani uczestników, ale także całkiem spora ilość osób, które otrzymały w ten sposób całkiem realną szansę, aby rzesze fanów w przyszłości zasilić…

Wzruszony Michael Patrick Kelly, w towarzystwie członków zespołu The BossHoss
„The one and only”, Michael Patrick Kelly, w czasie programu na zmianę łzy wylewał i u innych wyciskał…  na szczęście tym razem w pobliżu jest silna grupa wsparcia w postaci członków zespołu The BossHoss.
Foto: MG RTL D / Markus Hertrich (źródło zdjęcia: the world news)

Słowem, gdzieś tam w ciągu roku, na planie „Sing meinen song”, splecione zostały mocno nici wzajemne sympatii pomiędzy siedmioma barwnymi muzycznymi ptakami. Niektórzy uczestnicy nagrali nawet wspólnie nowe kompozycje, wpadają do siebie nawzajem na koncerty i gdzie tylko się da reklamują swoje „braterstwo dusz”. Tymczasem wraz z listopadową pluchą wielkimi, choć wciąż jeszcze powolnymi, krokami nadchodzi ten niezwykły, świąteczny czas… Nasze gwiazdy zasiadają przy wspólnym stole, wypełnionym wszystkim, co w Niemczech kojarzy się z magicznym czasem świąt Bożego Narodzenia, gdzie bez żadnego zażenowania popijając grzane piwo, opowiadają sobie o świątecznych zwyczajach, pachnących choinką domach, ciepłych kominkach i wymarzonych prezentach. Zupełnie nie onieśmiela ich też fakt, że program prezentowany w telewizji w końcówce listopada, nagrano naprawdę na długo przed świętami. Hmmm…, gdzieś już to słyszeliśmy, prawda? Za chwilkę nasze serca rozgrzeje obowiązkowa kolęda, rzucane co drugie zdanie życzenia pokoju dla świata, zdrowia i powodzenia, uściski i uśmiechy, prawdziwy teatr miłości! Ostrzegałam, że czeka nas zderzenie z czymś banalnym, prawda? Drzemie w tym jednak pewna moc, która naprawdę rozgrzewa serce i przypomina czym jest, a przynajmniej powinien być dla nas ten świąteczny czas.

Gwiazdy programu "Sing meinen song" wokół symbolicznego wigilijnego stołu
Foto: MG RTL (źródło zdjęcia: BerlinerKurier)

Świąteczne wydanie „Sing meinen song” urzekło mnie zatem przede wszystkim swoją bezpretensjonalnością. Nikt nie próbuje nam ukazać jedynej słusznej świątecznej tradycji, nie ma patosu, nie czuje się fałszu, nikt też nie próbuje udawać, że za chwilkę wybiegnie ze studia, żeby zasiąć przy rodzinnym stole. Żaden z uczestników nie występuje w sukni wieczorowej czy smokingu; królują dżinsy, dżokejki i ciepłe swetry, zaś właścicielem najbardziej chyba wystylizowanej fryzury jest… mężczyzna, „the one and only”, Michael Patrick Kelly. Jedynym szaleństwem są złote szpilki Leny, którą osobiście ledwo kojarzę z eurowizyjnego hitu „Satellite” i może jeszcze charakterystyczna biżuteria męskich członków zespołu The BossHoss, grającego niemieckie country. Drewniana chata, która i bez obowiązkowej choinki i ciepłego, lekko czerwonawego oświetlenia, jednoznacznie kojarzy się ze świętami, rozbrzmiewa śmiechem i nabrzmiewa wzruszeniami. Uczestnicy kolejno dzielą się prezentami i opowieściami o idealnych, wytęsknionych świętach. Popularny niemiecki wokalista, o polskim pochodzeniu, Mark Forster, opowiada, podobno niezwykle barwnie i wzruszająco, o polskich tradycjach świątecznych, wiadomo tych najpiękniejszych na całym świecie… Czuję się taka dumna, choć mój „osobisty tłumacz” jest bardzo oszczędny w opisach 🙂 Wzruszające momenty przetykane są sporą dawką humoru, choćby cudownie niepoważnym wykonaniem „Last Christmas”, w którym z kolei bardzo poważny z natury, nieco niechlujnie ubrany, kontrowersyjny niemiecki producent i raper, Moses Pelham, brzdąka od czasu do czasu mini – talerzami. W tej wersji mogłabym nawet polubić ten świąteczny koszmarek…

Wreszcie nadchodzi jednak moment, na który z bijącym sercem czekają widzowie. Gwiazdy będą śpiewać… Widzicie, osobiście szczerze nie znoszę gwiazdorskiego kolędowania! Zazwyczaj bowiem, w tym wielkim wyścigu po jedyną, najlepszą wersję popularnej kolędy czy pieśni świątecznej, gubi się to co dla niej najważniejsze. Nie mamy szans wsłuchać się we wzruszające słowa, gdy w pamięci pozostają jedynie kolejne ozdobniki wokalne i przeciągnięte samogłoski, a wykonawca pokonuje z mozołem kolejne rejestry wokalne… Tutaj zaś drzemie źródło mojego największego zachwytu nad opisywanym programem. To zupełnie niesamowite jak cudownie można śpiewać o świętach i jaką fantastyczną wiadomość w ten sposób można wysłać w świat. Kolejni wykonawcy dokonują bowiem naprawdę niezwykle interesujących wyborów muzycznych, tkając bardzo szczerą opowieść o wszystkim, co w człowieku najpiękniejsze, o wszystkim co przynosi nam świąteczny czas.

Mark Forster wzrusza spokojną i delikatną wersją przepięknej polskiej kolędy „Lulajże, Jezuniu”. Następnego dnia wiele portali internetowych napisze o jego odwadze, gdy przedstawiał niemieckiej publiczności pieśń w języku, który wszak, nie ma się co oszukiwać, nie kojarzy im się najlepiej oraz niesamowitym polskim akcencie, z którym podobno trzeba się urodzić. Ja jednak zapamiętam tylko fakt, że naprawdę niezwykłą rzadkością jest obecnie tak pięknie zaaranżowana klęda, wyśpiewana z prawdziwym uczuciem, bez miliona ozdobników. Moses Pelham powie za chwilkę, że choć nie zrozumiał ani słowa, czuł wypełniającą tę kolędę miłość i tęsknotę… Czy pisałam już, że jestem dumna?

Tymczasem już za chwilką Lena Meyer – Landrut zaprosiła nas do teatru jednego głosu, w niesamowity sposób wykonując stworzoną przez ukraińskiego kompozytora pieśń „Carol of the bells”, której tytułu nikt nie kojarzy, ale której dźwięk jest nam jakoś tak dobrze znany… Cudo! Z kolei wokalistka znanego niemieckiego zespołu Silbermond, Stephanie Kloß, uraczyła widzów przepięknie nastrojową wersją mojej ulubionej anglojęzycznej pieśni świątecznej „O Holy Night”. Niespodziewanie okazało się, że pieśń, która jak żadna inna kusi wokalnymi popisami, zyskuje zupełnie nowy, nad wyraz wzruszający przekaz, gdy nieco wygasi się wszystkie możliwie ozdobniki. Niemal wszyscy w studio płakali i cóż, ja także…

Wkrótce jednak łzy wzruszenia obsychają, gdy na scenę wkracza niemiecki wykonawca reggae and dancehall, Gentleman, który rozbroił wszystkich, pozostając absolutnie wiernym swojej stylistyce i brawurowo wykonując ‘”Santa Claus, do you ever come to ghetto?”, podrywając obecnych z miejsc i napełniając serca słonecznym światłem w środku zimy. Równie wielką porcję energii niesie brawurowe wykonanie w dwugłosie przez kowbojów z The BossHoss, zupełnie nieświątecznej, za to niosącej uniwersalne przesłanie „The Earth song”. Wszyscy wstają z miejsc, bo oto przed nami rasowy show!

Wreszcie niepowtarzalny, skryty za tajemniczym uśmiechem, Michael Patrick Kelly, wykonał stworzoną przez własnego idola, Boba Dylana, piosenkę „Forever Young”. Ten wzruszający utwór Dylan napisał dla jednego ze swoich synów i jest coś absolutnie zdumiewającego w tym, że piosenka, w której ani razu nie pada słowo „christmas” czy „Santa Claus”, jest jednocześnie najpiękniejszym podsumowaniem wszystkiego o co właściwie nam chodzi, gdy wypowiadamy słowo „święta”. Swoim stonowanym, wzruszonym głosem i słowami Dylana, Michael przekazuje kolejno siedzącym przy świątecznym stole przyjaciołom i całej reszcie świata najpiękniejsze życzenia, pozbawione patosu, prawdziwe, naprawdę ważne. Serio, jeśli starczy Wam samozaparcia zerknijcie choć na jej tekst i na pewno przyznacie mi rację… Wszyscy obecni przytulają się, ukradkiem ocierają łzę, a wreszcie uśmiechają się gdy Michael kieruje w ich stronę konkretne linijki tekstu. Ja też wiem, która linijka jest dla mnie, ta którą wybrałam już tak dawno temu… „May you stay forever young”, Kochani…

Gwiazdy programu "Sing meinen song" śpiewają "Last Christmas" przy wspólnym stole
Wzruszająco, ale i zabawnie; wesoło, ale i sentymentalnie, czyli tak, jak większość z nas rzeczywiście czuje się w święta przy mniej lub bardziej rodzinnym stole. Foto: MG RTL (źródło zdjęcia: vox.de)

Tak wiele mogłabym jeszcze teraz napisać, przytoczyć anegdoty i wzruszające cytaty, wymieniać kolejne utwory…, wszak każda z gwiazd wychodziła na scenę kilkakrotnie. Jednak jednego nie mogę Wam dać … Tej niesamowitej atmosfery, która przemówić może do Was tylko wtedy, gdy zamiast czytać moje słowa, spojrzycie jednak na podobne widowisko. Bo widzicie, Święta Bożego Narodzenia to nie czekoladowe mikołaje i strojne choinki. Dawno już przestały one być też opowieścią o Bogu cudownie objawionym niedowiarkom w ludzkim dziecięciu. To prawda, że wierzący nigdy o Nim nie zapominają i w imię Jego pamięci spotkają się znów o północy w kościołach, w nadziei na zbawienie. Jednak, niezależnie od wyznania, czy też jego braku, Boże Narodzenie jest dla wszystkich ludzi opowieścią o radości, nadziei i miłości. Przez te kilka dni w roku, uśmiechamy się do siebie częściej i naprawdę życzymy sobie jak najlepiej. Przez tę jedną chwilę naprawdę odnajdujemy w sobie spokój siedząc z kubkiem gorącego kakao przy kaloryferze lub, Boże daj, kominku, bezgłośnie dziękując za miniony rok i wspominając wszystkie nasze mniejsze i większe zwycięstwa. Przez tę jedną chwilę życie jest naprawdę coś warte i ma sens, taki głęboki sens… nasze serca ogrzały się…

A Wy, Kochani, rozgrzaliście już serducha? Święta już za chwilę, więc korzystajcie póki możecie, zanim znów pobiegniecie w świat, szukać sylwestrowej kreacji i przeklinać coraz droższe masło… Wsłuchajcie się w dźwięk dzwonów, przytulcie bliską osobą i pomyślcie jak co roku: „Obyśmy wszyscy razem spotkali się znów za rok…”

2 myśli w temacie “Jeśli ogrzać serce, to przede wszystkim w Święta. O pewnym nadspodziewanie sympatycznym widowisku.

  1. Hołka 18 grudnia 2017 / 10:58

    Zasiadłam do lektury z wielkim zaciekawieniem, bo zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. I w pierwszej chwili odrobinę się zmartwiłam, bo niemieccy muzycy i tamtejsze programy rozrywkowe zupełnie mnie nie obchodzą. Ale ty opisałaś to wszystko w tak interesujący sposób, że nie potrafiłam oderwać się od lektury. Co więcej, przedstawiłaś uczestników programu tak, że (pomijając Michaela Patricka Kelly’ego, którego dzięki tobie znam) choć nie miałam pojęcia, kim oni są, jak wyglądają i przede wszystkim: jak oni śpiewają – niemal natychmiast zapałałam do nich wielką sympatią.

    Równie wspaniale opisałaś świąteczny odcinek programu. Bez patrzenia na zdjęcia potrafiłam sobie wyobrazić wnętrze drewnianej chatki, zapach choinki i odgłos drewna palącego się w kominku, gdzieś w tle.

    No i przytoczone przez ciebie piosenki! „Lulajże Jezuniu” rzeczywiście jest chyba najładniejszą wersją tej kolędy, jaką kiedykolwiek słyszałam i naprawdę chwyciła mnie za serce. Bardzo podobał mi się też cover „The Earth song”.

    I na koniec „Forever Young”. Michael Patrick Kelly ma głos stworzony do śpiewania takich piosenek – ciepły, przepełniony spokojem i poruszający. I choć mi osobiście utwór ten nie do końca pasuje do śpiewania pod choinką, to jestem sobie w stanie wyobrazić kochającego ojca, który śpiewa swojemu synowi taką kołysankę.

    Na koniec muszę jeszcze napisać, że podczas słuchania na YouTube wymienionych przez ciebie piosenek, YT zaproponował mi inne utwory z „Sing meinen song” i one także bardzo mi się spodobały (nie mogę się teraz oderwać od słuchania wykonanego przez Michaela Patricka Kelly’ego coveru „Don’t Give Up” 🙂 Dlatego dziękuję – dzięki tobie dowiedziałam się czegoś ciekawego i odkryłam coś nowego!

    Cóż mogę jeszcze napisać? Chyba tylko tyle, że niecierpliwie czekam na następny wpis! 🙂

    PS. Nie rozumiem jednej rzeczy: dlaczego „Sing meinen song” było nagrywane w RPA, a nie w Niemczech?

    Polubione przez 1 osoba

    • Marlena 18 grudnia 2017 / 21:40

      Ogromnie się cieszę, że Ci się spodobało 🙂 Jestem zachwycona, że znalazłaś w moim tekście to, co bardzo się starałam wrzucić między wersy, czyli ten ciepły, pozytywny nastrój 🙂 Mówiąc szczerze programy rozrywkowe, zwłaszcza niemieckie, to na ogół też nie moja bajka, ale co poradzić kiedy mój idol właśnie ten kraj nazywa ostatnio swoim domem (już mi się zdarzyło na raty oglądać dla niego niemiecki talk show 😉 ) 🙂 A tak serio, oprócz Michaela Patricka Kelly’ego, zainteresował mnie w sumie sam koncept programu, bo nie słyszałam o podobnym zjawisku nigdzie indziej i strasznie się dziwię, że Amerykanie nie podchwycili jeszcze pomysłu 😉 Jeśli zaś idzie o fakt nagrywania w RPA, to sama była zdumiona, gdy to wyczytałam, przy czym nie do końca rozumiem skąd wywodzi się pomysł… Idea jest taka, że muzycy wyjeżdżają do RPA, do prywatnego rezerwatu przyrody, Grootbos Garden Lodge, gdzie w „odosobnieniu” nagrywają wieczorami kolejne odcinki programu, bez udziału publiczności, zaś za dnie spędzają na próbach i innych „przygodach”, którymi chwalą się w mediach społecznościowych. Wydaje mi się, że to „odosobnienie” ma wpływać na tworzenie się pomiędzy nimi pewnej więzi, która będzie owocowała fajnym gestami przed kamerą 🙂 Zabawne jest za to, że tamtejszy hotel, których jest zdaje się popularnym celem luksusowych niemieckich wyjazdów wakacyjnych, reklamuje się jako „ten z programu Sing meinen song „, zapewniając przyjezdnych, że będą mogli zjeść kolację w sali gdzie odbyło się główne nagranie programu 🙂 Niezła gratka dla fanów… erm… fanatyków? 😉

      Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz