Echa strzałów nigdy nie milkną…

bullet-408636_1920

Bardzo rzadko zdarza mi się, Kochani Czytelnicy, publicznie komentować aktualne, często tragiczne, wieści płynące do nas z różnych zakątków świata. Nie chodzi tu jednak o to, że nie posiadam swojego zdania albo tym bardziej, że boję się je wyrażać. Nie do końca chodzi też o to, jak bardzo niekompetentna czuje się do zabierania głosu w niektórych przypadkach. Najważniejszym powodem mojej zachowawczej postawy jest fakt, że w niektórych sprawach bardzo trudno jest być obiektywnym i sprawiedliwym, a słowami bardzo łatwo jest ranić…, a także to, że tak trudno jest odnaleźć siebie i swój cichy głos wśród rozjuszonego tłumu, lamentującego nad przyszłością naszych dzieci i jakże mocno akcentującego, że ten świat dawno już zeszedł na psy i nikogo to nie obchodzi… Bywają jednak takie chwile w życiu blogera, a co najważniejsze – człowieka, że milczenie przerasta nas tak samo, jak próby zabrania głosu. Głęboko wstrząśnięta tym co wydarzyło się tak niedawno, daleko stąd, podejmę więc dziś refleksję nad tematem, który przed chwilą, nie po raz pierwszy zresztą, komentował cały świat, na pewno trudnym i kontrowersyjnym, według mnie budzącym znacznie więcej pytań niż odpowiedzi, choć wszystkim głosom w dyskusji zdaje się, że znalazły tę jedną, najwłaściwszą odpowiedź… .

Czerwień serc, czerwień krwi

Co porabialiście w Walentynki, Kochani Czytelnicy? Ja wróciłam bardzo późno z pracy, a jednak miałam niezwykle sympatyczny wieczór, choć szczegóły pozwolę sobie zostawić dla siebie… Tuż przed snem, jak to mam w zwyczaju, gdy już gasną światła, dziecko spokojnie oddycha, a w domu panuje przepełniona spokojem cisza, zerkam zazwyczaj na to, czym żyli ludzie przez cały dzień. Zazwyczaj wcześniej już docierają do mnie strzępki rozmów, krótkie, urywane komunikaty, ten słyszał coś w radio w drodze do pracy, tamten zdążył przy kawie przeczytać kilka stron codziennej prasy… Jednak w natłoku spraw trudno właściwie o więcej, niż smutne skinienie głową lub nieco pospieszny uśmiech… Dopiero wieczorem, gdy w przytłumionym świetle gasnącego dnia mogę spokojnie porozmawiać z domownikami, staję się znów obywatelkę świata, kraju, regionu, którą naprawdę „to wszystko” obchodzi. Jednak tego jednego wieczoru, mąż wyjął mi z dłoni telefon łagodnie mówiąc „nie dzisiaj, zaufaj mi, mieliśmy taki dobry dzień”. Jakże on mnie dobrze zna…

To jednak okropny chichot losu, że właśnie ten dzień, może nieco kiczowaty i śmieszny, dzień, gdy wszyscy deklarują sobie miłość i wypełniają każdy centymetr świata pulsująca czerwienią serc, będzie się tak wielu ludziom kojarzył ze zgoła inną czerwienią, czerwienią krwi… 14 lutego 2018 roku, młody człowiek, obywatel USA, po raz kolejny w historii nie tylko tego przecież kraju, przeszedł szerokimi szkolnymi korytarzami mierząc z broni do swoich rówieśników. Według oficjalnych danych, w  zabił 17 osób i ranił wiele innych…Wiem, że stało się to tak daleko, wiem, że w niewielkim stopniu może to dotyczyć którejkolwiek ze znanych mi osób, nie wiem zaś nic o tym człowieku, nie znam jego historii ani historii żadnej z ofiar, poza serwowanymi przez serwisy informacyjne strzępami, które trudno podejrzewać o nadmierny obiektywizm. A jednak jestem wstrząśnięta, a jednak ja też miałam w oczach łzy…

W ciągu kilkunastu dni, które minęły od tamtego dnia, media natychmiast wypełnił zgiełk, natłok obrazów, morze dyskusji. Wydarzenia skomentowały wszystkie poważne serwisy informacyjne, przy okazji wyliczając skrupulatnie, jak wiele podobnych wydarzeń oglądaliśmy do tej pory. Znów rozpętała się dyskusja o: zasadności używania broni / zepsutej młodzieży / rozpadzie rodziny, nieudolności szkoły/służb społecznych/policji/rodziców – właściwe podkreślić, a także o: uzależnieniu od gier/telewizji/horrorów/narkotyków/dopalaczy/ alkoholu/przemocy–skreślić niepotrzebne, wreszcie także o przemocy rówieśniczej i słabej psychice młodego pokolenia.

Zewsząd padają pytania: gdzie byli rodzice/ nauczyciele/ księża/ przyjaciele/ lekarze/ służby socjalne? – właściwe podkreślić. Jak to możliwe, że nikt nic nie zauważył? Jak to możliwe, że wśród niewinnych dzieciaków pojawiło się takie: zgniłe jabłko, ten psychopata/dziwak/chory biedak/rozpuszczony bachor – niepotrzebne skreślić.

Tak, każdy dokonał już diagnozy, każdy już osądził, już wie i rozumie, a co więcej ma gotowe rozwiązanie. Trzeba: uczyć młodzież jak radzić sobie z gniewem/ zakazać posiadania broni/ nakazać noszenie broni dla samoobrony / wychowywać surowiej / więcej rozmawiać/ być bardziej konsekwentnym/ ogranicza dostęp do przemocy/ zakazać głupich kreskówek i brutalnych gier/ chodzić więcej do kościoła – niepotrzebne skreślić.

Przepełnione smutkiem i oburzenie głosy nie milkną  przez kilka dni, czasem tygodni. Później świat zajmuje się kolejnym problemem, inną tragedią, zapomina… Od czasu do czasu pojawi się wzmianka o rocznicy, nowym pomniku ku czci ofiar, a wreszcie zostanie tylko wzmianka w wikipedii…  Wcześniej jednak tak wiele razy padnie to pytanie…  „Dlaczego?” Jakby to czepianie się  niemożliwej przecież do dokonania diagnozy, stanowiło ostatni przejaw normalności, gwarancję, że to wszystko naprawdę nie o nas i nas to przecież nie dotyczy…

Ich wina, ich bardzo wielka wina…

W przypadku szkoły w Parkland, w której 14 lutego padły strzały, niemal od początku było wiadomo kim jest sprawca, tak zresztą, jak w niemal każdym innym podobnym przypadku. Tylko, widzicie, tym, którzy przetrwali taki piekło, tym, którzy stracili w nim swoich bliskich, a nawet tym, którzy zmrożeni zakrywali dłonią usta przed telewizorem, nie wystarczy po protu nazwisko. To przecież niepodobna by człowiek bez żadnego powodu zgładził tyle istnień, musiał mieć powód… W ten sposób, niemal od pierwszego dnia, od godziny zero, zaczyna się „polowanie na czarownice”, poszukiwanie nie tyle sprawcy, co ostatecznego winowajcy…

W naturalny sposób uwaga skupia się najpierw na najbliższej rodzinie zamachowca. Kim są ludzie, zapyta tzw. opinia publiczna, którzy stworzyli tego potwora? Kim są Ci, którzy nie zauważyli zmian w jego zachowaniu, nie znaleźli nic podejrzanego w jego pokoju, przegapili niewątpliwie rażące ślady? Kim są ci którzy tak potwornie zawiedli społeczeństwo, jako rodzice, dziadkowie, rodzeństwo? Pół biedy, jeśli ta rodzina okaże się faktycznie destrukcyjna, nadmiernie liberalna lub nazbyt surowa, jeśli jest rozbita albo panuje w niej przemoc… Co jednak, jeśli okaże się, ze ów diabeł w ludzkiej skórze pochodzi z całkiem normalnej, szanowanej rodziny? Co, jeśli jego rodzice okażą się wierzącymi, wykształconymi ludźmi, szanowanymi w sąsiedztwie? Czy to znaczy, że sprawca tak strasznych cierpień mógłby narodzić się także w naszej rodzinie?

Wiele lat po najsłynniejszej chyba szkolnej masakrze w Columbine High School, matka jednego z jej sprawców, Sue Klebold, publicznie mierzy się z dziedzictwem jej syna. W swojej książce i licznych wywiadach poszukuje odpowiedzi właśnie na to jedno pytanie, na które nigdy odpowiedzi nie otrzyma: „dlaczego?”. Z jej pełnych pokory i smutku wypowiedzi wyłania się obraz matki, która kochała swoje dzieci, starała się opiekować rodziną jak najlepiej, wychowywać jak najlepiej, zaniepokojonej o ich przyszłość, borykającej się z tym, co zrzucała na karb nastoletniego buntu…. „Gdybym mogła cokolwiek zmienić”– mówi Sue – „starałabym się słuchać syna więcej, a pouczać go mniej”. Czy każdy rodzic nie może w pewnym momencie swojego życia powiedzieć o sobie tego samego? Gdy tak na nią patrzę, myślę z niedowierzaniem, że współczuję jej, jak matka matce. Ona także straciła dziecko, choć chciałoby się powiedzieć, że akurat ona nie ma prawa do żałoby…, ale czy to nie byłaby droga na skróty?

A co jeśli matka lub ojciec zauważają niepokojące symptomy, co jeśli alarmują, ale nikt ich nie słucha. Co jeśli zostają z całą mocą uziemieni w systemie, w którym zbrodnią jest krytykowanie własnych dzieci i w którym wszelkie zachowania obiegające od normy zrzuca się na karb naturalnych dla dzieci zachowań buntowniczych, począwszy już od buntu dwulatka? Niestety, nie istnieją łatwe odpowiedzi…

Tymczasem uwaga tzw. opni publicznej, która jednoznacznie osądziła już rodzinę sprawców, skupia się także na miejscu, w którym doszło do tragedii. Szkoła… jak wiele złego potraficie o niej powiedzieć? Uczciwie mówiąc, nie wszyscy sprawcy strzelanin w szkołach, to ich uczniowie, czy też w ogóle dzieci, jednak to ich udział budzi największy szok i przerażenie, a także powoduje niewygodne pytania… Jak to możliwe, że znów przeoczono alarmujące znaki, niepokojące wypracowania, okrutne zdjęcia i nagrania, dziwne zachowania, niecodzienne stroje? Czy każda szkoła jest pełna ślepych na wszystko nauczycieli, dręczących się nawzajem uczniów, nieformalnych grup podzielonych niemal niczym kasty, wreszcie zupełnie nieodpowiedzialnej młodzieży, która lekceważy groźby rzucane przez kolegów? Czy naprawdę nikt nie kontroluje, co młodzi ludzie wyrabiają na tych instagramach, facebookach, itp.? Widzicie, na te pytania trzeba odpowiedzieć: „tak” i „nie”. Łatwo jest wychwycić wszystkie czerwone flagi, złożyć kawałki układanki już po fakcie, gdy zło się już wydarzyło, znacznie trudniej posługiwać się nimi wcześniej.

Muszę Wam wyznać, Kochani Czytelnicy, że problem tragedii rozgrywających się w szkołach, niezależnie od ich umiejscowienia, dotyka mnie szczególnie mocno, po części dlatego, że ja sama także niemal każdego dnia przechadzam się szerokimi szkolnymi korytarzami i spoglądam w twarze młodych ludzi. Jak wiele o nich tak naprawdę wiem? Polscy uczniowie nie strzelają do siebie nawet z procy, jednak czy to znaczy, że wolno nam odetchnąć z ulgą? Nie, nie ma prostych odpowiedzi… Nauczyciel bardzo często widzi zmiany jakie zachodzą w młodym człowieku, wie, że coś go gnębi, że dusi w sobie jakąś tajemnicę, a jednak niewiele potrafi na to realnie zaradzić. Niewielu uczniów ufa swoim nauczycielom, niewielu spróbuje wyznać swoje wątpliwości w odpowiedzi na pytanie „czy wszystko w porządku?”, głównie dlatego, że to po protu kolejny dorosły w ich życiu, a Ci przecież „nic nie rozumieją”. Najgorsze jest jednak to, że różnica pokoleń i wynikający z pozycji nauczyciela – wychowawcy dystans sprawia, że naprawdę trudno tu o dogłębne zrozumienie, o nie bagatelizowanie problemów, o których my dorośli wiemy, że są krótkotrwałe i „niepoważne”? Czy nie łatwiej czasem odwrócić wzrok, rozgrzeszyć się myślą, że uczniowie muszą nauczyć się rozwiązywać własne problemy? A co jeśli pogorszę sprawę? Jeśli wstawiając się za ofiarą doprowadzę do skupienia na niej większej nienawiści, jeśli zmuszając ucznia do wyznania na temat osobistych problemów wywrę na nim jeszcze większą presję, doprowadzę do załamania? Osobiście wierzę, że wszystko, co najlepszego może uczynić nauczyciel, to uważnie słuchać wtedy, gdy młody człowiek chce mówić, powstrzymać się od złotych rad i wykładów, słuchać, słuchać, słuchać, dać sygnał, że jesteś i czekasz… Jednak jest to znacznie trudniejsze w praktyce niż w teorii i, najważniejsze… czy to wystarczy?

Tymczasem po drugiej stronie barykady, stoją uczniowie, cała społeczność szkolna, dokładnie i bardzo nierówno podzielona na grupy, mini – model niemal wszystkich społecznych sukcesów i problemów współczesnego świata. I oto jest ono, słowo – wytrych, pojawiające się kontekście niemal każdej szkolnej tragedii: „bullying”. Zawsze zastanawiam się dlaczego słyszę je tylko w kontekście szkoły. Czy słyszeliście kiedyś o „bullyingu” na placu zabaw albo chociażby w przedszkolu czy miejscu pracy? Jeśli tak, to pewnie nigdy w takim znaczeniu, w jakim używa się go w odniesieniu do szkoły. Myślę sobie, że chodzi tu nie tylko o specyficzną strukturę społeczną, jaką stanowi szkoła, ale także o pewien wiek w życiu człowieka, który ona obejmuje. Każdy z nas przeszedł tą drogą i świetnie wiemy, że w pewnym okresie życia człowieka ogromnego znaczenia nabiera to, co o nas myślą inni. Z jednej strony pragniemy być unikatowi i niepowtarzalni, z drugiej najbardziej na świecie chcemy „przynależeć”. Młody człowiek wciąż się siebie uczy, wciąż buduje swoją pewność siebie, nierzadko stawiając się w opozycji do tzw. innych: „Jestem lepszy”, myśli „nie jestem jak oni” lub „nigdy nie będę jak oni, to poza moim zasięgiem…” Tak łatwo stać się wówczas zarówno ofiarą, jak i dręczycielem, zaś tak trudno odpuścić sobie, wzruszyć ramionami i odejść w swoją stronę… To dopiero przed nimi, nauka akceptacji siebie samego, kontrolowania emocji, w tym gniewu i zniechęcenia… Nie twierdzę, że uczniowie nie dokuczają sobie, nie twierdzę, że nie są wobec siebie okrutni, jednak jedno z najczęstszych zdań jakie wypowiadam kilka razy w tygodniu, w tzw. spokojnej polskiej szkole to „przemoc nie rozwiąże wszystkich twoich problemów”. Bardzo głęboko w nie wierzę. Tak naprawdę przemoc nie rozwiązuje żadnych problemów, za to kumuluje je i powiększa, zawsze… Bardzo sugestywny obraz tego problemu można znaleźć w tym nagraniu, w którym ekspert zajmujący się zjawiskiem „bullyingu” w szkole pokazuje jak łatwo nakręca się spirala przemocy i że jeśli ktokolwiek, to tylko my sami możemy temu zapobiec. Dlatego, gdy po raz kolejny słyszę o tym, że sfrustrowany własnymi niepowodzeniami młody człowiek, strzela do swoich rówieśników, nie czuję złości, ale przejmujący, obezwładniający smutek, bo wiem, że on cierpi i jednocześnie wiem, że mimo to nie istnieje dla niego żadne usprawiedliwienie…

No właśnie, wreszcie, fala nienawiści i gniewu zatacza pełne koło, wraca na miejsce zbrodni… W telewizji pojawiają się opinie o tym, że strzelcy to „psychopaci”, „chorzy psychicznie” odmieńcy, a nawet wyznawcy szatana… Wydaje się kliniczne niemal diagnozy tych „potworów”, na podstawie pozostawionych pamiętników, nagrań i historii ich wyszukiwarki. Każdy kto obejrzał choć jeden odcinek serialu „Dr House” wystawia swoją własną diagnozę, bazując na wypowiedziach znajdujących się w szoku znajomych, rozsiewanych od jakiegoś czasu plotkach i pozowanych fotografiach…  Z łatwością dajemy się też przekonać, że w decydującej chwili tą chorą istotą zawładnęła wizja postaci z pełnej przemocy gry komputerowej, a do boju zagrzewał go sugestywny tekst metalowej piosenki… Jednak realnie patrząc, nie każde dziecko, które zacięcie rysuje swastykę na marginesie zeszytu będzie jutro strzelało do kolegów. Nie każdy młody człowiek w czarnym płaszczu, z kolczykiem w nosie czy kontrowersyjnym napisem na koszulce przyniesie im śmierć. Co nie znaczy, że tego typu symptomy należy zbywać milczeniem. Nigdy jednak nie dowiemy się dlaczego, kto ostatecznie zawiódł, kto mógł się postarać lepiej. Nie dowiemy się czy sprawca już taki się urodził, czy też takim go stworzono,bo powtórzę po raz kolejny, nie istnieją łatwe odpowiedzi! Jednak czy to znaczy, że nie należy ich poszukiwać, nie należy rozmawiać? No właśnie, rozmawiać, nie obrzucać się błotem i obarczać winą, rozmawiać, dostrzegać ludzi wokoło, nie dowierzać  idealnym, cukierkowym obrazkom z facebooka, nie obracać bólu w żart…

Narzędzie zagłady

Gdy w szkole w Parkland padły pierwsze strzały, serwisy informacyjne pokazywały szereg, niestety, nazbyt dobrze nam ostatnio znanych obrazów. Dzieci trzymające ręce za głową, gęsiego opuszczające budynek, chaos i rozpacz obserwatorów,  ranni na noszach… Krok po kroku jednak, gdy obraz ten uzupełnili liczni komentatorzy, rozpoczął się kolejny etap „polowania na czarownice”. Po raz kolejny prawdziwa medialna burza rozpętała się nad tematem powszechnego dostępu do broni w USA. Jak to możliwe, pytano, że młody człowiek, który nie może tam jeszcze legalnie kupić alkoholu,  może tak łatwo kupić tak dużą ilość broni ? Jak to możliwe, że może swobodnie nauczyć się jej używać, nie zwracając przy tym niczyjej uwagi? Temat ten zdominował wszystkie publiczne rozmowy, pojawiał się w telewizji śniadaniowej i we wszystkich liczących się programach wieczornych, w tym obowiązkowo, w każdym talk show, nierzadko w formie czarnego humoru. Opinia publiczna, nie tylko w samych Stanach Zjednoczonych zresztą, po raz kolejny jest zgodna: zbyt łatwy dostęp do broni i kult jaki się nią otacza, jest główną przyczyną podobnych tragedii. To on sprawia, że dzieci w amerykańskich szkołach muszą przechodzić specjalny instruktaż na wypadek strzelaniny w szkole tak samo, jak przechodzi się instruktaż na wypadek wybuchu pożaru czy trzęsienia ziemi.. Owo powszechne oburzenie i wiara, że zwolennicy broni stanowią niewielki acz ogromnie wpływowy krąg amerykańskich prominentów, nie jest jednak nowością… Od dziesiątek lat dyskusja toczy się wciąż od nowa, nabrzmiewając szczególne po każdej większej tragedii, w której użyto broni. Zaledwie dwa lata po strzelaninie w Colombine, czyli w 2002 roku, został zrealizowany słynny film dokumentalny „Bowling for Colombine” (polskie tłumaczenie: „Zabawy z bronią”), w którym autor jednoznacznie wysuwa tezę, że główną odpowiedzialność za tę masakrę ponosi amerykański kult broni i ogólne przyzwolenie na jej posiadanie, a nade wszystko tak łatwy do niej dostęp. Film jest zdecydowanie tendencyjny, pomija wiele aspektów sprawy, zaś wiele podporządkowuje postawionej tezie, jednak jest równocześnie bardzo cennym głosem przeciw powszechnemu dostępowi do broni palnej, przede wszystkim, ale nie tylko, w USA. Szczególnie interesujący jest fragment, w którym autor ukazuje podobne wydarzenia i ich skalę w innych rejonach świata, zastanawiając się nad tym dlaczego masowe zabójstwa z użyciem broni palnej to chleb powszedni właśnie w Stanach Zjednoczonych. Nie da się tego przecież wyjaśnić ani krwawą historią kraju (bo w takim razie ileż tego typu wydarzeń musiałoby być np. w Niemczech), ani ilości broni dostępnej na rynku ( autor odkrył, że w Kanadzie można ją dostać równie łatwo, a jednak nie ma tam aż tak wielu podobnych wydarzeń). Stawia więc on interesującą tezę, że odpowiedzią jest ogólne podejście nie tylko do posiadania i używania broni, ale i do swobód obywatelskich. „Używam broni bo mogę” zdają się mówić Amerykanie, a stąd już tylko krok do „zabijam, bo mogę”…

Zatem wstrząśnięta tragedią w Parkland opinia publiczna, po raz kolejny głośno domaga się zaostrzenia praw związanych z używaniem broni palnej, zwłaszcza przez osoby nieletnie. Ludzie śmieją się ironicznie wysłuchując propozycji Donalda Trumpa, aby tym bardziej zbroić cywili, zwłaszcza nauczycieli tak, aby mogli błyskawicznie reagować w tego typu sytuacjach, choć podobne pomysły mają również swoich zwolenników. Tym razem jednak, dzieje się coś więcej, coś wyjątkowego. Młodzi ludzie, ocaleni z masakry uczniowie szkoły, organizują „Marsz po życie”. Żyjący w epoce mediów społecznościowych, nawykli do publicznego wyrażania zdania, nie cofają się przed publiczną krytyką władz swojego kraju, choć muszą cenzurować swoje oburzenie, wykrzykując „BS” zamiast popularnego angielskiego przekleństwa. Ci, którzy przeżyli piekło, chcą, aby ich cierpienie miało sens i stanowiło punkt zwrotny w amerykańskiej historii. Pragną jasnych odpowiedzi, a nie frazesów; rozwiązań, a nie dyskusji. Jasno i głośno artykułują swoje żądanie zakazania dostępu do broni szturmowej cywilom. Czy im się o uda? Mówiąc szczerze, nie jestem pewna czy ich szlachetne działania przyniosą zamierzone efekty, nawet jeśli zostaną wysłuchani, a ich żądania zostaną potraktowane poważnie. W dzisiejszym świecie naprawdę nie jest aż tak trudno zdobyć broń. Niemal 20 lat temu, niepełnoletni chłopcy, Dylan i Eric, strzelcy z Columbine, z łatwością zdobyli broń, dzięki pomocy nieświadomych ich planu starszych znajomych i członków rodzin. Z kolei Kip Kinkel, który otworzył ogień w Thurston High School, nigdy nie musiał legalnie starać się o broń, gdyż posłużył się bronią kradzioną. Podobnych przypadków można by wymienić co najmniej kilka… Zmiana prawa w USA jest zapewne bardzo potrzebna, jednak przede wszystkim musiałaby nastąpić zmiana mentalności, nie tylko Amerykan niestety, przeniesienie z ”moje prawo”, „ja”, „moje”, „dla mnie”, na dostrzeganie „ich”, tych których mija się co dzień, a którzy nie są tylko pionkami na „mojej” szachownicy….

* Jak zwykle najbardziej interesujące i odważne wypowiedzi na temat dyskusji o publicznym dostępie do broni palnej w USA można znaleźć w amerykańskich talk show. Jeśli jesteście zainteresowani tematem zachęcam do wysłuchania wybranych fragmentów pod tymi linkami: Trevor Noah, John Oliver, Stephen Colbert, Jimmy Kimmel, oraz James Corden. Według mniej najbardziej interesująca jest wypowiedź Cordena, który w USA mieszka od niedawna, przez co patrzy na problem jednocześnie z zewnątrz, jako przybysz z zupełnie odmiennej kulturowo części świata, jak i od wewnątrz, jako ojciec dzieci uczących się w amerykańskiej szkole.

Echa strzałów nie milkną nigdy…

Echa strzałów na szkolnych korytarzach nie milkną nigdy… Nie tylko ofiary i ich rodziny, nie tylko straumatyzowani ocaleni wciąż wracają do tych, jednak niezrozumiałych wydarzeń, wciąż szukając prawdy, ale i głosząc ją, taką jaką znamy, w nadziei, że to już się nie powtórzy, że teraz jesteśmy bardziej świadomi, mądrzejsi, uważniejsi… Nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła, jak po ten temat sięga się w popkulturze i muszę przyznać, że istnieją dzieła, które w tym temacie powinien zobaczyć każdy rodzic, nauczyciel i … nastolatek. To często przepełnione smutkiem i ciszą, niemal pozbawione muzycznych ozdobników, surowe opowieści o tym, co może się stać, jeśli nie rozmawiamy o tym co nas przerasta, jeśli nie szukamy pomocy i jej nie dajemy, jeśli odwracamy oczy i jeśli poszukamy najłatwiejszego rozwiązania… Oglądamy w nich świat oczyma ofiar (np. „Kwietniowe łzy”, „Słoń”), którym w tej jednej chwili wali się świat. Odtąd będą zmuszeni radzić sobie z traumą, strachem, poczuciem straty i… winy. Oglądamy także świat oczyma sprawców (np. „Nasza klasa”, „Godzina zero”), na zmianę nienawidząc ich i współczując im sytuacji, z której nie znaleźli innego wyjścia, zastanawiając się czy można było inaczej i w szoku przyjmując, że odpowiednio popchnięty człowiek może przekroczyć każdą granicę. Wreszcie spoglądamy na świat oczyma rodzin zbrodniarzy (np. „Musimy porozmawiać o Kevinie”, „Beautiful boy”), stygmatyzowanych, przepełnionych poczuciem winy, poszukujących błędów w swoim postępowaniu, ale jednocześnie okrytych żałobą. Oni stracili swoje dzieci dwa razy, a jednak mało kto potrafi im współczuć. Razem z nimi mierzymy się też z problemem rodzicielskiej samotności, w imię której, w świecie, gdzie każdy krok rodzica jest podawany osądowi tak trudno jest przyznać się do porażki i poprosić o pomoc, a wreszcie zostać wysłuchanym… Jednak dla mnie najważniejszy z tych wszystkich obrazów jest ten, w którym widać kroplę nadziei w morzu strach, gniewu i smutku… „Bang! Bang! You’re dead” to produkcja, której tytuł kieruje na manowce, a które pokazuje problem szkolnej masakry zupełnie inaczej…   UWAGA SPOILER!!!  Bohater filmu mierzy się z problemem braku akceptacji ze strony rówieśników, rodziny i nauczycieli. Jeden z nauczycieli, obsadzając go jako odtwórcę głównej roli w sztuce o szkolnej masakrze, konfrontuje go z jego własnymi myślami, strachem i odwagą, wystawia na próbę jego wewnętrzne granice, wreszcie konfrontuje go z konsekwencjami takiego czynu… Po raz pierwszy zobaczyłam właśnie to, co zawsze czuję gdy słyszę tak potworne wiadomości jak ta, która pożegnał mnie w walentynkowy dzień. To naprawdę robi różnicę, nasze czyny, nasze słowa… Wystarczy jeden nauczyciel, który będzie walczył, któremu będzie zależało, wystarczy jedna osoba, która wyciągnie dłoń, wystarczy, jedna chwila zrozumienia, żeby dokonać tak wielkiej zmiany… żeby nikt nie zginął, żeby choć raz był happy end… Czesław Miłosz pisał „Lawina bieg od tego zmienia / Po jakich toczy się kamieniach / (…) Możesz, więc wpłyń na bieg lawiny”. Nie mieszkam w legendarnym USA, nasze dzieci nie strzelają do siebie z broni palnej, jednak ich cierpienia być może wcale nie są mniejsze. Wierzę, że mogę coś zmienić, że moje łzy coś znaczą, że wolno mi smucić się nad zmarnowanymi w Parkland istnieniami; wierzę, że mogę zmieniać świat, a Ty?

Ps. Ten tekst to zbiór osobistych przemyśleń. Nie uważam się za eksperta w poruszanych powyżej kwestiach, choć sądzę, że z racji wykonywanego zawodu mogę swobodnie wypowiadać się na temat dziecięcych zachowań, dojrzewania czy mechanizmów rządzących szkołą jak instytucją i społecznością. Długo zastanawiałam się czy zabierać głos w tej sprawie, która jest dla mnie ważniejsza, niż zdaniem wielu być powinna, postanowiłam jednak, że ponieważ bardzo mnie ona porusza, to mój głos także może coś znaczyć. Ze względu na powagę i szacunek do ofiar tej i wszystkich innych strzelanin szkolnych, tekst ten jest pozbawiony fotografii, co mam nadzieję będzie mi wybaczone.

7 myśli w temacie “Echa strzałów nigdy nie milkną…

  1. Hołka 6 marca 2018 / 23:52

    Gdyby wszyscy analizowali tego typu tragedie tak, jak ty i podchodzili zarówno do ofiar, jak i sprawców, z równie dużym współczuciem oraz szacunkiem, to świat byłby lepszym miejscem. Bardzo mądry tekst. Wspominałaś, że ciężko ci się go pisało, dlatego podwójnie gratuluję ci, że miałaś odwagę, by to zrobić. I (choć w tym przypadku może nie jest to do końca adekwatne słowo) cieszę się, że mogłam twoje przemyślenia przeczytać.

    Ponieważ przyjrzałaś się problemowi z tak wielu różnych stron, właściwie nie mam wielu rzeczy do dodania. Jedynie kilka luźnych przemyśleń.

    Co do bezduszności mediów, ostatnio bardzo poruszył mnie problem amerykańskich dzieciaków, które zjadają kapsułki do prania. Chodzi mi o to, że większość osób naśmiewała się z głupoty tych młodych ludzi, jednocześnie zupełnie zapominając o tym, że każdy z tych przypadków jest wielką tragedią – zarówno dla takiego nierozważnego małolata, jak i jego rodziny. Nie wspominając już o tym, że pewnie wiele z tych dzieciaków połykała te kapsułki nie w wyniku głupoty, ale dlatego, bo prawdopodobnie chce targnąć się na własne życie. Naprawdę nie potrafię pojąć, jak ktoś mógł wpaść na pomysł, by z tego żartować. 😦

    Inna sprawa: wspomniałaś, że z polskiej perspektywy temat strzelanin w szkołach zdaje się być bardzo odległym problemem. Myślę jednak, że (niestety) można tu użyć bardzo prostej analogii. W naszym kraju bardzo podobne dyskusje toczą się przecież wtedy, kiedy jakieś nieszczęśliwe dziecko popełnia samobójstwo.

    Natomiast co do tego, jak wychowywać dzieci, natknęłam się kiedyś na bardzo mądre stwierdzenie, że niestety (i jednocześnie: na szczęście) nie powstał jeszcze żaden poradnik, który udzielałby w tym temacie 100% skutecznych instrukcji.

    I na koniec: parę przemyśleń na temat bullyingu. Znów: masz rację w tym, co piszesz. Przemocy nie da się zwalczać przemocą, wbrew pozorom oprawca też jest w pewnym sensie ofiarą i generalnie całego problemu nie da się w łatwy sposób rozwiązać.

    Rzecz w tym, że podlinkowane przez ciebie wideo na ten temat, rozdrapało moje stare rany. Bo w dzieciństwie byłam ofiarą takiego dręczenia (uwzięła się na mnie nie jedna osoba, ale niemal cała klasa i uwierz mi – pod koniec podstawówki miałam ochotę sięgnąć po broń i wystrzelać ich wszystkich…) i słyszałam od dorosłych niemal takie same rady jak te, które dawał pan na tym filmie. Oczywiście starałam się do nich stosować, ale przynosiło to skutek odwrotny do zamierzonego, bo dzieciaki w podstawówce łatwo się nie nudzą i nie zniechęcają do dręczenia. A osobie, która nie jest charyzmatycznym mówcą, tylko zakompleksioną nastolatką, ciężko jest nie przejmować się tym, co mówią na jej temat inni.

    Chcę przez to powiedzieć, że największy błąd polega tu na tym, iż rozwiązanie problemu zostawia się na barkach osób pokrzywdzonych. A oprawcy często zupełnie nie ponoszą konsekwencji swoich czynów, właśnie z powodu myślenia, że oni przecież też muszą mieć jakieś problemy, a stosowanie wobec nich przemocy (czytaj: uprzykrzanie im życia) i tak niczego nie rozwiąże.

    Mało kto myśli też o tym problemie długofalowo. A przecież dzieciak, który w podstawówce dręczył innych, kiedyś dorośnie i niekoniecznie ze swojego złego zachowania wyrośnie. I pewnie jeszcze będzie czerpał z niego profity (tacy ludzie często lądują na kierowniczych stanowiskach!). Natomiast ofiara bullyingu – nawet jeśli przez resztę życia będzie usilnie starała się zyskać pewność siebie (i będzie musiała toczyć ten bój niemal zupełnie sama, bo nikt nie będzie traktował jej problemów z dzieciństwa poważnie) – w głębi duszy już zawsze pozostanie tym małym, osamotnionym i przerażonym dzieciakiem.

    Jedyne, co mnie w tym wszystkim pociesza, to że o bullyingu coraz więcej się mówi i jest na niego coraz mniejsze przyzwolenie. A także to, że w szkołach pracują mądrzy i wrażliwi nauczyciele, którzy nie są obojętni na problemy młodych ludzi – czyli osoby takie, jak ty. 🙂

    Polubienie

    • Marlena 9 marca 2018 / 15:50

      Bardzo dziękuję Ci za ciepłe słowa. Wiesz, poczułam ogromną potrzebę, żeby o tym napisać od pierwszej chwili, gdy tylko usłyszałam o tej tragedii, tylko, jak pewnie wiesz, nie łatwo zachować pewne ramy nazwijmy to przyzwoitości, jeśli podchodzimy do czegoś bardzo emocjonalnie, no i trochę się bałam, że ktoś pomyśli, iż żeruję na ludzkiej tragedii.

      Masz rację co do mediów, które okropnie nakręcają pewne problemy, ale niestety bardzo wybiórczo pokazują pewne ich aspekty. Powiem Ci, że nie słyszałam o młodych ludziach jedzących kapsułki, ale to jest potworne. Zamiast się śmiać ja bym się zastanowiła czy czasem nie należałoby zmienić ich zapachu albo wyglądu tak, żeby przestał być dla dzieci atrakcyjny, jeśli idzie o małe dzieci, zaś w przypadku młodzieży, masz rację od razu pomyślałabym o skłonnościach samobójczych. W każdym razie zawsze należy szukać przyczyny głębiej, ale po co kiedy można się pośmiać, wyzwać kogoś od idioty, a kogoś innego od nieodpowiedzialnej matki, czyż nie? No i bardzo trafne spostrzeżenie z tą sprawą samobójstw w Polsce. Całkiem niedawno, mierzyłam się ze sprawą „błękitnego wieloryba” na kilku frontach. Wszystkich nauczycieli zobowiązano do stosownych pogadanek, na co się potwornie zezłościłam, bo serio, wiele dzieci w ogóle dowiedziało się o sprawie od swoich nauczycieli, podobnie jak i wielu rodziców, którzy wpadli w rodzaj paranoi wręcz i spirala zaczęła się nakręcać jak szalona… Nawet moje osobiste, zaledwie sześcioletnie dziecko o tym się dowiedziało i dość mocno przestraszyło. Wtedy też dokładnie, od środka mogłam się przekonać jak media potrafią przekłamać sytuację podając wybiórcze fakty, niemal napuszczając ludzi na siebie i prawie, że wprowadzając w stan zbiorowej histerii. Myślę, że podobnie jest z relacjami ze strzelanin szkolnych w amerykańskich szkołach…

      Podoba mi się Twoje zdanie na temat wychowania dzieci 🙂 Stety i niestety dzieci rodzą się bez instrukcji obsługi… Tyle tylko, że niemal każdy kogo znam twierdzi, że taką instrukcję posiada (zwłaszcza ten, który sam nie ma dzieci) i wie dlaczego dzieci zachowują się tak, a nie inaczej, o i jest pewien, że „jego dziecko nigdy nie będzie …” i „ jego dziecko zawsze będzie…”. Dlatego tak strasznie mnie dołuje, gdy rodziców (także rodziców zamachowców) karze się za błędy dzieci i zarzuca im się, że „stworzyli potworów”. Aż zbyt dobrze wiem, że nawet rodzice, którzy popełniają rażące błędy wychowawcze, robią to najczęściej z wielkiej miłosci do swojego potomstwa i braku odpowiedniej pomocy, w odpowiednim czasie. Wiem też, że jeśli ktoś jawnie mówi, że nie potrafi porozumieć się z potomkiem, najczęściej nie otrzymuje pomocy, ale mnóstwo krytyki za bycie złym rodzicem.

      Jeśli idzie o „bullying”… Och, jak ja cię dobrze rozumiem. Byłam bardzo nieśmiałym dzieckiem, zakompleksionym i płaczliwym, do tego ze względów zdrowotnych – nigdy szczupłym, wciąż jestem raczej nieśmiałą osobą i dobrze wiem jak to jest gdy jest się ofiarą… Bardzo dużo czasu zajęło mi zaakceptowanie siebie samej, tego jak wyglądam, jaka jestem, co myślę. Udało mi się to tylko dlatego, że mam w życiu niesamowity support, wspaniałych rodziców, brata, poznałam mężczyznę, który pokochał mnie, a nie to jaka powinnam być, który nie próbował mnie zmieniać, a mimo to wciąż drzemie gdzieś we mnie ta sama przestraszona dziewczynka, która na pewno za mocno przeżywa krytykę. Pocieszam się też, że i tak miałam szczęście, bo żyłam w epoce, w której mój problem zostawał za drzwiami klasy, a moje zdjęcie w aparacie na zębach nie krąży jako mem w internecie… Teraz, kiedy stoję z drugiej strony biurka, szybko jestem w stanie wyłapać, kto jest dręczycielem, a kto jest dręczony, tylko serio nie łatwo mi coś z tym zrobić… Bullying tak, jak i np. stalking, to przestępstwa, które ogromnie trudno jest udowodnić, bo składają się z mnóstwa drobnych, pozornie nic nie znaczących elementów. Skoro zaś nie ma dowodu trudno jest stosować karę, bo teoretycznie nie ma za co. No bo jak udowodnisz, że gdy ktoś mówi do ciebie „moja świnko”, ma coś złego na myśli, albo gdy szepnie ci coś do ucha przechodzac korytarzem. Masz rację, że to nie jest takie proste jak na podlinkownym filmie. A jednak co roku pokazywałam go gimnazjalistom już w pierwszej klasie. Widziałam kilka wykładów tego faceta i on w ten sam sposób zgasił kilku różnych nastolatków, z różnych szkół, tylko, że… sekretem nie były jego słowa, ale bijąca od niego pewność siebie, to, że się uśmiechał, że wierzył w ansolutnie każde wypowiadane słowo, a tego niestety często brakuje ofiarom. Jednak nikt inny im nie może realnie pomóc, bo tak długo jak się przejmują, tak długo winowajca żywi się ich strachem, upokorzeniem, złością, aż dochodzą do granicy, z której nie da się cofnąć. W Ameryce mogą chwycić za broń, w Polsce za sznur albo żyletkę, ale krzywda jest zawsze ta sama. Widziałaś może film „Nasza klasa”? To jest najlepsze studium „bullyingu” jakie w życiu widziałam. Pokazuje jak od drobnej sprawy, czyli faktu, że chłopiec jest słabszy sportowo i nie trafia do kosza, rusza lawina dręczenia, a wreszcie realnej przemocy, aż do przerażającego końca. Oprócz oprawców jest tam jeszcze cała grupa obserwatorów, która raczej wesprze oprawców właśnie niż ofiarę, chociażby ze strachu, ale i dla zabawy, bo nic tak nie dodaje pewności siebie, jak bycie od kogoś lepszym. Kto wie czyja postawa jest gorsza… Ci, którzy chcą pomóc w następnej kolejności stają się ofiarami. Nauczyciele w tym filmie też bardzo chcą pomóc, widzą problem, ale po pierwsze nie o wszystkim wiedzą, są bezradni wobec rzeczy dziejących się poza szkołą, zaś to że wyciągają poważne konsekwencje wobec oprawców, tylko pogarsza sytuację. Oprawcy nie widza winy w sobie, uważają, że ponieśli karę bo ofiara na nich naskarżyła, w efekcie to ofiara jest przecież winna i sprawa zaczyna przybierać jeszcze gorszy obrót… Właśnie dlatego napisałam, że tylko ofiara może coś z tym zrobić, chociaż ja też wiem, jakie to jest potwornie trudne, za to ułatwia to na pewno wsparcie bliskich lub zaufanych osób, a także nauczycieli, dlatego tak bardzo wierzę w moc rozmowy i słuchania, a tak strasznie sprzeciwiam się jakiejkolwiek przemocy. Jeśli nie widziałaś wspomnianego filmu, a przejmujesz się bardzo podobnymi sprawami, odradzam jego oglądanie. Ja widziałam go w ramach zadania domowego w czasie pewnych warsztatów dla nauczycieli i bardzo mocno go odchorowałam, ale też dał mi on bodziec do wielu wartościowych przemyśleń. Nie żałuję, ale do dziś mam ciarki, jak o nim myślę.

      Na koniec, taki ze mnie trochę myśliciel, ale uważam, ze tylko oglądanie problemu z kilku stron, pozwala zachować odpowiednią dozę obiektywizmu. Dlatego właśnie zezłościłam się na relacje telewizyjne z Parkland, bo nie ma jednego czynnika, który spowodował tę i podobne tragedie. To rodzaj „perfect storm”, zbiór wielu okoliczności, które zebrane razem w jednym miejscu doprowadziły sprawcę do masowego mordu. Niewątpliwie jednak potworny jest świat, w którym dzieci zabijają dzieci 😦

      Polubienie

    • Hołka 14 marca 2018 / 17:35

      „Całkiem niedawno, mierzyłam się ze sprawą „błękitnego wieloryba” na kilku frontach.”
      Słyszałam o tym problemie, ale z racji tego, że temat zupełnie mnie nie dotyczył, nie śledziłam go i nawet nie wiedziałam, że był on aż tak kłopotliwy.

      Wiem, że to, o czym zaraz napiszę, byłoby trochę niebezpieczne (a w czasach internetu – na szczęście raczej niemożliwe), ale w takich sytuacjach marzy mi się, by powstało jakieś prawo, zabraniające nagłaśniania mediom pewnych informacji, właśnie dla dobra społeczeństwa.
      Spójrz, co stało się w przypadku ataków terrorystycznych: po tym jak jeden maniak wjechał ciężarówką w tłum ludzi – inni zaczęli go naśladować (i byli to nie tylko terroryści!). A gdyby o tym pierwszym ataku nie mówiło się we wszystkich mediach – prawdopodobnie nikt inny nie wpadłby na to, że ciężarówki można wykorzystywać w taki sposób.

      „Podoba mi się Twoje zdanie na temat wychowania dzieci”
      Och, to nie jest moje zdanie – ja je po prostu gdzieś przeczytałam! 😉

      Odnośnie bullyingu – masz rację we wszystkim, co napisałaś. I wiem, że nauczyciele nie są w stanie rozwiązać tego problemu. Dobrze też, że coraz częściej się o tym dyskutuje, bo tylko nagłaśnianie takich rzeczy może doprowadzić do jakiś zmian.
      A zmiany są potrzebne, bo z tego co wiem (choć mogę się mylić), najgorsze jest to, że dręczyciel czuje się bezkarny.

      Po przeczytaniu twojej poprzedniego komentarza i tego, że – jak słusznie zauważyłaś – „Oprawcy nie widzą winy w sobie, uważają, że ponieśli karę bo ofiara na nich naskarżyła, w efekcie to ofiara jest przecież winna i sprawa zaczyna przybierać jeszcze gorszy obrót… ”, zaczęłam się zastanawiać, jak ten problem dałoby się rozwiązać. I myślę, że można to zrobić na dwa sposoby. Po pierwsze edukując oprawcę przez pokazanie mu jakiegoś wstrząsającego i prawdziwego* materiału – takiego, jak np. wspomniana przez ciebie „Nasza klasa” (nie widziałam tego filmu i po tym, co o nim napisałaś – chyba go sobie daruję). A po drugie – przez przeniesienie dręczyciela do innej szkoły. Pomyśl tylko – teraz dla ofiary bullyingu taka zmiana szkoły, jest prawdopodobnie jedyną skuteczną metodą na uwolnienie się od dręczenia. Rzecz w tym, że wiąże się to z masą niedogodności – takich, jak np. to, że taki człowiek zostaje wyrwany ze swojego środowiska i musi się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Byłoby więc chyba lepiej, gdyby ofiara nie musiała uciekać i to dręczyciel był „skazany na wygnanie”. Zwłaszcza, że jemu taka zmiana środowiska także mogłaby wyjść na plus.

      Tak, to tylko teoretyczne rozważania. Ale nie wydaje ci się, że gdyby ze szkoły za bullying z hukiem wyrzucono jednego ucznia, to reszta dręczycieli przestałaby się czuć bezkarna i zaczęła lepiej zachowywać? A może jestem w błędzie i efekt byłby odwrotny do zamierzonego?

      Podzielę się z tobą jeszcze jednym doświadczeniem. Przez pewien czas byłam dręczona także w pracy. Na szczęście w tym przypadku problem udało się rozwiązać i to bez udziału kierownictwa, dyrekcji czy sądów. Po prostu zaczęłam mówić wszystkim w oddziale, że mam dość, i że jak tak dalej pójdzie, złożę na gościa pisemną skargę, w której posądzę go o mobbing. Na szczęście tak, jak zaplanowałam – informacja, że zamierzam napisać skargę się rozeszła, trafiła do mojego dręczyciela i ten przestał mnie niepokoić. Ale właśnie – coś takiego nie zadziałałoby kilka lat wcześniej, kiedy mobbing nie był uznawany za przestępstwo. Ani tym bardziej, gdyby nie słyszało się o tym, że ktoś, gdzieś, kiedyś, z powodu mobbingu został zwolniony z pracy.

      Wiem, że dzieciaki w szkole myślą nieco inaczej, niż dorośli. I że łatwo jest na ten temat snuć rozważania komuś, kto w ogóle nie ma styczności z młodymi ludźmi. Ale tak, jak napisałam wcześniej – poruszyłaś temat, obok którego nie potrafię przejść obojętnie, wiec musiałam się wypowiedzieć. A przy okazji bardzo ci za to dziękuję i jednocześnie przepraszam, że u ciebie na blogu, wyrzuciłam z siebie te wszystkie rzeczy.

      Aha, jeszcze jedna sprawa. Wiem, że ze względów finansowych to już jest totalna mrzonka, ale w idealnym świecie – państwo powinno fundować ofiarom bullyingu kursy asertywności, czy coś w tym stylu. Po to, by doświadczenie bullyingu nie dręczyło takiego młodego człowieka do końca życia. I choć w internecie wielu naśmiewa się z coachingu, to dobrze przeprowadzony kurs tego typu może naprawdę zdziałać cuda (kilkakrotnie wzięłam udział w pojedynczych, darmowych, „demonstracyjnych” zajęciach tego typu – i po wyjściu z nich nie mogłam przestać myśleć, że gdybym wzięła udział w takim kursie jako nastolatka, to bardzo by mi on pomógł).

      A na koniec, może nie całkiem w związku z tematem, ale trochę obok niego – natrafiłam ostatnio na taki oto filmik, który być może cię zainteresuje:

      Pozdrawiam! 🙂

      *pisząc „prawdziwego” mam na myśli, żeby nie był to amatorski film z kiepskimi aktorami – bo właśnie tak wyglądała większość edukacyjnych materiałów wideo, kiedy ja chodziłam do szkoły (nie mam pojęcia, jak sytuacja wygląda teraz)

      Polubienie

    • Marlena 30 marca 2018 / 02:01

      „(…) w takich sytuacjach marzy mi się, by powstało jakieś prawo, zabraniające nagłaśniania mediom pewnych informacji, właśnie dla dobra społeczeństwa”
      Absolutnie się zgadzam. Denerwuje mnie to, że serwuje się ludziom informacje podane w sposób, który tylko potęguje problem, lub pokazuje go jednostronnie. To bardzo szkodliwe i może prowadzić do wielu niepotrzebnych tragedii.

      Jeśli idzie o bullying, przede wszystkim nie masz za co przepraszać. Czuje się raczej zaszczycona twoją szczerością, bo wydaje mi się, że takie wyznanie wymaga jednak minimum zaufania i cieszę się, że na nie zasłużyłam. Cieszę się też z każdej kolejnej osoby, która o tym chce rozmawiać, bo to problem zbyt często pomijany milczeniem albo uznawany, za „wydumany” problem nastolatków, które maja za mało pracy i się zajmują pierdołami… Jeśli idzie o twoje przemyślenia, to niestety jest realny problem z ukaraniem sprawców. Nie dlatego, że ktoś tego nie chce, zwłaszcza nauczyciele. Znam wielu fantastycznych nauczycieli i pedagogów, choć wiem, że są i „czarne owce”. Chociaż tak naprawdę w swoich głowach jesteśmy pewnie znacznie lepszymi nauczycielami niż w „realu”, to jednak smuci mnie takie stereotypowe postrzeganie nauczyciela jako tego, którego nic nie obchodzi. W każdym razie karne przeniesienie ucznia do innej klasy lub szkoły to nie problem, tak, jak i innego rodzaju konsekwencje. Problemem jest proste prawo, odnoszące się zarówno do osób dorosłych jak o dzieci, tzn. fakt, że winę trzeba udowodnić. W tym wypadku bullying jest często porównywany do stalkingu, bo obydwa jest potwornie trudno udowodnić . Wymaga to niestety często imiennego wyznania ofiary, opisywania czynionych jej krzywd, a mało kto się na to zdobywa, poza tym znów wracamy do walki na zasadzie słowo przeciw słowu, choć dręczyciele czasem potrzebują jednak publiki… Poza tym, niestety dopóki nasz dręczyciel nie zrobi zdecydowanego ruchu (np. krzywda cielesna, kradzież rzeczy, groźba karalne, itp.) jest go trudno ukarać niestety… Za to to, co na pewno można robić to edukować, masz rację, pokazywać konsekwencję, rozmawiać z młodymi ludźmi, poszukać źródła problemu, bo często bywa też tak, że dręczyciel chce zatuszować jakieś własne problemy i kompleksy, zaś ich zauważenie i próba zaradzeniu im, czasem zmienia jego postawę. No i oczywiście, zawsze jeśli kiedy to możliwe należy wyciągać wszelkie możliwe konsekwencje, mówić stop, nie pozwalam, nie ma przemocy. Jedna z moich nauczycielski idolek wprowadziła kiedyś absolutny zakaz używania przezwisk w jej klasie, wszyscy używali imion, ona ich, oni jej (mówiili np. Pani Katarzyno), nie używali nazwisk, ksywek, przezwisk, pseudonimów… Zauważyła ona, że uczniowi trudniej jest powiedzieć „Aniu, zamknij pysk” niż „Te, ruda, zamknij pysk”. W szczególnie problematycznej klasie zwracali się do siebie pełnym imieniem w wołaczu, np. Marku, Anno, Wiktorio, i wiesz, okazuje się, ze to dla nich było trudne, bo nagle wszytko robi się takie poważne i nie można się schować za ksywką-maską i byciem cool, zwłaszcza, gdy do największego błazna mów się Gracjanie 😛 To niesamowicie jak się wyciszyła atmosfera przez ten prosty zabieg… Wiadomo po lekcjach niektórzy wracali na stare tory, ale byli tacy, którzy zastanowili się nad tą potrzebą szacunku, jego posiadania i okazywania…
      Za to w jedno jestem w stanie uwierzyć… Filmy kręcone na potrzeby szkoły są sztuczne i beznadziejne. och, aż gęsiej skóry dostaję jak nadchodzi dyrektywa by na godzinie wychowawczej obejrzeć określony film edukacyjny … brrr! Powinni jednak oglądać coś prawdziwego… No „Nasza klasa” jest jednak dla większości za mocna, ale „Kwietniowe łzy” oglądam zawsze z trzecimi klasami.Dostałam też kiedyś próbkę filmiku zrobionego przez młodzież na potrzeby konkursu. Młodzi ludzie kręcili sceny pod hasłem „Gdy to robisz, czuję się…”. Pokazywali oni coś, co im sprawia przykrość i dodawali zdanie w stylu: Nie rób tak, bo czuję się zły/sfrustrowany/jest mi przykro/ jest mi ciężko/myślę o śmierci. Byli niesamowici, a moja klasa oglądała z otwartymi dziubkami. Po raz pierwszy w moim życiu uczniowie otworzyli się i reagowali swoim”ja też” – mnie też tak zrobili i to było okropne albo widziałem jak to komuś zrobili, itd. Czasem nie trzeba nic więcej, tylko dać młodym głos….
      „Aha, jeszcze jedna sprawa. Wiem, że ze względów finansowych to już jest totalna mrzonka, ale w idealnym świecie – państwo powinno fundować ofiarom bullyingu kursy asertywności, czy coś w tym stylu.”
      Tak, tak, tak! Powinno być tak, że jeśli nauczyciel lub rodzic zauważa, że ktoś pada ofiarą dręczenia kieruje go na taki porządny kurs, bo naprawdę tylko ofiara może zrobić pierwszy krok i próbować wyrwać się z tego zaklętego kręgu, ale jak już pisałam musi mieć wsparcie i szkoda, że nie da się go wszystkim z automatu zapewnić, bo potem często zostaje na całe życie poczucie bycia nic nie wartym, a nawet myśli samobójcze, trwała depresja lub inne problemy psychologiczno i to tylko dlatego, ze ktoś próbował na nas leczyć swoje ego…
      Ps. Dziekuje za filmik, naprawdę interesujący 🙂

      Polubienie

    • Hołka 5 kwietnia 2018 / 14:57

      „smuci mnie takie stereotypowe postrzeganie nauczyciela jako tego, którego nic nie obchodzi”
      Szczerze mówiąc, nigdy nie spotkałam się z tym stereotypem. Bardziej w drugą stronę, czyli, że czasy zmieniły się na tak zwariowane, że teraz za złą ocenę w szkole ochrzanu od rodziców nie dostaje uczeń, tylko nauczyciel. :/

      „winę trzeba udowodnić. […] Wymaga to niestety często imiennego wyznania ofiary, opisywania czynionych jej krzywd, a mało kto się na to zdobywa, poza tym znów wracamy do walki na zasadzie słowo przeciw słowu, choć dręczyciele czasem potrzebują jednak publiki… Poza tym, niestety dopóki nasz dręczyciel nie zrobi zdecydowanego ruchu (np. krzywda cielesna, kradzież rzeczy, groźba karalne, itp.) jest go trudno ukarać niestety…”
      Kurcze, nie wiedziałam, że udowodnienie bullyingu jest takie problematyczne. To rzeczywiście strasznie przykre. 😦

      „Jedna z moich nauczycielski idolek wprowadziła kiedyś absolutny zakaz używania przezwisk w jej klasie, wszyscy używali imion […] W szczególnie problematycznej klasie zwracali się do siebie pełnym imieniem w wołaczu”
      To brzmi jak bardzo dobre rozwiązanie. Zwłaszcza, że przezwiska są jednym z przejawów bullyingu, czymś, co dehumanizuje ofiarę.
      A pomysł z wołaczem brzmi nie tylko ciekawie, ale też hmm… niecodziennie i zabawnie. Bo zwracanie się do ludzi w wołaczu w niektórych sytuacjach jest dość staromodne. 😀

      Przy okazji, muszę ci zadać pytanie. W obecnej chwili spora część interakcji międzyludzkich ma miejsce w internecie. Czy w związku z tym nauczyciele w jakiś sposób interesują się tym, jak uczniowie zachowują się w social-mediach? Czy np. w ramach zajęć w szkole uczniowie zapisują się na jakieś fora/grupy na facebooku/cokolwiek innego, co teraz jest modne, gdzie mogą toczyć ze sobą dyskusje, pod okiem nauczyciela? I generalnie w jak dużym stopniu szkoła stara się przygotować młodych ludzi do „życia” w internecie?

      PS. Napisałam ten komentarz dwa razy, bo za pierwszym chyba się nie wysłał. Więc gdyby przypadkiem za jakiś czas pojawiła się tu ode mnie druga, taka sama wiadomość, to proszę – wykasuj ją. 😉

      Polubione przez 1 osoba

    • Marlena 13 kwietnia 2018 / 01:34

      Prawdę mówiąc to niemal całe życie nastolatków toczy się teraz w internecie 🙂 Wiesz, wielu z nas nawet zadania domowe zadaje przez Facebooka 🙂 Wiesz co tu jest ciekawe? Uczniowie zupełnie nie krepują się dzisiaj zaprosić nauczyciela do znajomych albo wysłać mu wiadomość używając snapchata czy messangera. I wiesz, podobnie jak wiele moich koleżanek i kolegów po fachu przyjmuje zawsze uczniów do znajomych, uznając to za zupełnie naturalną formę kontaktu. Czuję się wtedy jednak nieco zobowiązana do „zachowywania się” i „świecenia przykładem”, więc nieraz ze dwa razy zastanawiam się co wrzucam. A wiesz, że uczniowie prawie nie? Nie przejmują się tym, że mają belfra w znajomych i prezentują wszystko, serio, wszytko, co zechcą 🙂 No i zawsze mam wtedy dylemat, czy ja mam już zareagować czy zrzucić tu na karb młodzieńczego wyścigu po popularność? (hehe, przeważnie jednak zahaczam o to w rozmowie, albo wysyłam prywatną wiadomość ;)) Bo wiesz, młodzi niby z jednej strony znają niebezpieczeństwa, naprawdę sporo się z nimi o tym rozmawia i właściwie social – media stały się normalnym miejscem szkolnej komunikacji, zarówno rodzice, jak i uczniowie, zakładają klasowe grupy, udostępniają, lajkują swoje posty, itd., ale z drugiej zapominają, że nie o wszystkim świat musi zostać poinformowany w trybie natychmiastowym i że pewne rzeczy nie znikną z internetu, gdy już człowiek zmądrzeje 🙂 Odpowiadając jednak precyzyjniej na Twoje pytanie, social – media to obecnie naprawdę popularne narzędzie szkolnej komunikacji. Sama prowadzę dwie grupy, klasową i swoją własną, na której bawimy się angielskim, tylko mam do nich osobne konto na facebooku, bo okazało się, że jednak nie każdy uczeń chce być moim prywatnym znajomy (to było ciężko ściągające z obłoków doświadczenie :D) i często mi się zdaje upominać uczniów co do treści postów (ostatnio jeden mi wrzucił scenki prezentujące brytyjskie przekleństwa 🙂 ). Tylko wiesz, to jest taka bardziej zabawa, bo „prawdziwe” życie internetowe moich nastolatków toczy się jednak gdzieś poza moimi oczyma. Coś jak, „mam jedno konto, na które zaprosiłam mamę, i drugie – to prawdziwe” 🙂 Mam jednak zawsze nadzieje, że nasza praca, pokazywanie uczniom różnych dróg, różnych sposobów używania social-mediów i internetu w ogóle, a ponad wszystko nauka ograniczonego zaufania do wszystkiego co się w nich prezentuje, pozwala im nieco mniej się pakować w kłopoty 🙂 Sorry, że tak rozwlekle, ale trafiłaś na minę, uwielbiam swoją pracę, i jak czasem zacznę… hehe, trzeba czasem mnie przywołać do prządku, jak moja mama, która czasem mi mówi”kochanie, nie wykładaj już :D” :p

      Polubione przez 1 osoba

    • Hołka 19 kwietnia 2018 / 15:09

      „Wiesz, wielu z nas nawet zadania domowe zadaje przez Facebooka”
      Hehe, a co, jeśli masz wśród uczniów hipstera bez facebooka? 😛

      Natomiast resztę twojego komentarza przeczytałam z dużym zaciekawieniem. Bo wiesz – kiedy sama byłam uczennicą, to internet jeszcze raczkował i nie mam zielonego pojęcia, jak teraz wygląda szkolna rzeczywistość. Natomiast często czytam w internecie, że szkoły są miejscami zacofanymi, gdzie metody nauczania przypominają te z XIX wieku. I choć zdaję sobie sprawę z tego, iż takie opinie muszą być sporą przesadą, to jednak twoje słowa mocno i pozytywnie mnie zaskoczyły.

      Także jak dla mnie możesz dalej „wykładać” o swojej pracy. I myślę, że spokojnie mogłabyś napisać na blogu cały wpis negujący tę tezę o zacofaniu polskich placówek oświaty. 😉

      Polubienie

Dodaj komentarz